sobota, 27 sierpnia 2016

Hej podoba Ci się ta historia? Jeśli tak, to znajdź ją na wattpadzie w nowej i trochę innej odsłonie. Od teraz funkcjonuje jako Historia Apokalipsy Zombie

środa, 29 kwietnia 2015

Rozdział .5.


- Gdzie ja jestem ?. - Alex rozgląda się dookoła, ale otacza go kompletna nicość. Gdziekolwiek nie spojrzy, widzi tylko ciemność. Nie wie skąd, nie wie jak, czy kiedy się tu dostał. Idzie przed siebie, ale to nic nie daje, wciąż to samo, całkowita pustka.

Zaczyna biec, ucieka ile ma sił w nogach, ale to nic nie daje, wciąż pustka, ciemności go przytłaczają, w końcu pada ze zmęczenia na kolana. Dyszy i ledwo łapie kolejne wdechy.

Zastyga tak na chwile, ale słyszy kroki za sobą.

Zrywa się na równe nogi i staje naprzeciwko słyszanym dziękom. Przez chwile nikogo nie widzi, ale nagle jakby z ziemi wyrasta kobieta, która widocznie nie jest sobą. Choć na

Pierwszy rzut oka kobieta wygląda łudząco podobnie, do Sary Wyland, z różnicą, że ta ma rozszarpane ubranie, oczy białe jak księżyc i ogromną ranę na szyi, z której nadal obficie cieknie krew.

Kobieta stoi wyprostowana bez jakiegokolwiek najmniejszego ruchu ciałem, jakieś dwadzieścia metrów od Baker'a. Chłopak powoli sięga ręką do kabury, ale ta jest pusta. W tej samej chwili kobieta, rusza z rykiem na niego. Z sekundy na sekundę zmniejsza dystans, Alex zdąża jedynie zasłonić twarz, nim ta rzuca się na niego, ale zanim go dotyka, zamienia się w pył i jedynie lekki wiatr dotyka chłopaka.

Mija chwila, zanim odsłania twarz, nie rozumie, co się stało. Chłopak cały się trzęsie ze strachu. Alex nie przypomina sobie, żeby był kiedykolwiek tak bardzo przerażony. Obraca się dookoła i znów otacza go całkowita ciemność.

W ten znów niedaleko niego pojawia się jakaś postać. Wielkiej postury mężczyzna, tak jak kobieta wcześniej, biegnie w jego stronę i gdy ma go już dotknąć zmienia się w pył.

Z kolejnym razem, nie robi się to ani trochę mniej straszne. Chłopak chce uciekać, ale nie może poruszyć nogami.

Choć próbuje, to nadal stoi w miejscu, a w niego wciąż biegają inne osoby. Alex próbuje się bronić, ale jedynie niezdarnie przecina cienie rękoma. Nie daje to żadnego rezultatu, jedynie stworów jest coraz więcej i więcej.

Alex krzyczy, ale nikt nie przychodzi z pomocą. Chłopak pada bezsilny na kolana, nie widzi już nic, oprócz kolejnych biegnących stworów. W ten zauważa pomiędzy nimi jakieś białe drzwi.

Zbiera w sobie resztki odwagi i nie pacząc na nic, podnosi się i rusza ku drzwiom.

Podchodzi coraz bliżej, przy czym ataki stworów nagle ustają. Podchodzi jeszcze bliżej ma już te drzwi na wyciągnięcie ręki, ale obok niego pojawia się kolejna postać.

- Wygląda identycznie jak Carter, ten sam mundur, rany, a nawet dziurę w głowie po kuli, którą Alex skrócił męczarnie umierającego. Mężczyzna rusza w kierunku chłopaka, a ten nawet nie walczy, czeka jedynie aż kolejny stwór, zamieni się w pył.

To się jednak nie dzieje. Mężczyzna uderza z pełnym impetem w Alex'a, który wypuszcza całe powietrze z płuc.

Nagle chłopak się zrywa do góry. Alex dyszy, łapiąc łapczywie powietrze. Dopiero po chwili dociera do niego, że tylko zły sen, a on leży na swoim łóżku. Jest cały przepocony. Rozgląda się dookoła, słońce dopiero wstaje, więc maksymalnie jest piąta rano. Uspokaja oddech, co zajmuje chwile. Podnosi się z łóżka, wstaje na zimne panele podłogowe i rusza do łazienki. Nie ma prądu, ale na szczęście ma jeszcze czystą wodę, a dzięki urządzeniom na baterie nawet i gorącą wodę.

Do łazienki dociera niewiele światła, przez małe okienko u góry. Chłopak przemywa twarz i patrzy przez chwile na swoje odbicie w lustrze.

Wciąż męczą go wspomnienia poprzedniego dnia. Wie, że to, co zrobił, było dla większego dobra. Pomógł ocalić cztery osoby, ale za życia dwóch innych. Chłopak zastanawia się jak w tak krótkim czasie z niespełnionego muzyka, zaczął pociągać za spust, by ukrócić cierpienia innym.

Chłopak ciężko wzdycha i po chwili wychodzi.

###

Cztery godziny później w innej części Maron.

Słońce wstało już wystarczająco wysoko by rozświetlić, niedużą klasę gdzie poustawiano obok siebie łóżka zabrane ze szpitala. Całe skrzydło szkoły, które zostało przerobione na szpital polowy, ma zadziwiająco mało pacjentów. Ci, co zostali w szpitalu po wybuchu epidemii, zostali przeniesieni do małych klas, a z pozostałych pomieszczeń utworzono sale przyjęć, dwie sale operacyjne i jedną dla osób gdzie wykryto objawy epidemii, strzeżoną pilnie pod kluczem.

W jednej z sal na łóżku leży Edd'ie, a przy nim na tym samym łóżku siedzi Kate.

- Powiedz, jak się czujesz ?. - Zagaduje dziewczyna w jasnej koszulce i jeansach.

- Nie jest źle. Ramie trochę mnie boli, ale nie mogę narzekać. - Chłopak podnosi się trochę wyżej na łóżku i lekko się krzywi z bólu. Ma na sobie bandaż zakryty białą koszulką i ciemne dresy.

- Prawda pani doktor, nie jest ze mną najgorzej ?. - Zagaduje chłopak, do Sary, która grzebie za czymś w schowku na końcu klasy.

- Tak, o ile nie będziesz przemęczał ramienia. - Odpowiada po paru chwilach pani doktor.

- Miałeś dobrze opatrzoną ranę, powinieneś dziękować temu, kto to zrobił.

- Eddie uśmiecha się w stronę Kate, a ta dodaje.

- To nic wielkiego, przeszłam kurs pierwszej pomocy, chciałam zostać pielęgniarką, ale zaczęło się to i dalej szkoda gadać.

- Masz talent, przyda się tu ktoś taki jak ty. Chcesz mi tu pomóc ?. - Pyta Sara podchodząc do nich z lekami przeciwbólowymi.

- Ja, chętnie pomogę.

- To świetnie, teraz pójdę do doktora Chang'a i zapytam, czy można cię już wypisać. Wrócę i pokaże ci, co i jak.

Sara bierze ze stolika obok kubek z wodą i podaje go wraz z lekami Edd'iemu. Na razie weź te tabletki, zmniejszą ból. Podaje tabletki chłopakowi i wychodzi.

- Tuż po Sarze w drzwiach pojawia się zgraja kilku motocyklistów, z czego jeden głośno woła chłopaka po imieniu.

- To ja już sobie pójdę. - Mówi pod nosem Kate i szybko zeskakuje z łóżka. Mija w progu mężczyzn, którzy bacznie ją obserwują.

Dwóch mężczyzn wchodzi do środka, przystając przy łóżku chłopaka.

- Jak się czujesz ?. - Zagaduje pierwszy grudy Amerykanin po czterdziestce z długimi, związanymi w kucyk włosami w brudnej jasnej koszulce, brązowej ciemniej koszuli, z odpiętymi dwoma guzikami od góry i oczywistej klubowej kamizelce z kilkoma naszywkami, z której ,, sierżant ,, jest najważniejsza, bo reprezentuje jego ważną pozycje.

- Spoko Mike.- Odpowiada, obserwując jego towarzysza, który wydaje się nieobecny.

Mężczyzna stoi z założonymi rękami i strapioną miną. Nie ma w nim nic szczególnego gęste czarne włosy, czarna skórzana kurtka z klubową kamizelką zapiętą pod samą szyje wraz ze skórzanymi spodniami i butami z grubą podeszwą. Można go porównać do Pierce'a Brosman’a z lat młodości, tyle że on ma jeszcze widoczne rozcięcie pod spuchniętym okiem.

- Nagle za nich wyłania się Will, ubrany w białą koszulkę, jeansowe spodnie i rozpiętą kamizelkę pokazującą logo jakieś stacji paliw na koszulce. Mężczyzna staje naprzeciwko łóżka.

- Gdzie, twoja kamizelka ?. - Pyta stanowczym tonem, który powoduje dreszcze u chłopaka i maksymalną powagę jego towarzyszy.

- Ja...tego....jja...ehh.- Wzdycha ciężko, jakby miał zaraz przyznać się do jakiegoś przestępstwa.

- Nie męcz się, nie będzie ci już potrzebna. - Odpowiada mu Will, utrzymując powagę i nie przestaje patrzeć Edd'iemu w oczy, kiedy dodaje.

- Minął rok, od kiedy jesteś kadetem i klub zadecydował o twojej przyszłości.

- Rozumiem. - Odpowiada Edd domyślając się wyniku głosowania. Chłopak czuje żal, gdy myśli, że zaraz go wyrzucą z klubu i złość z faktu, że nic nie może z tym zrobić.

- Tak jak mówiłem, kurtka kadeta już ci się nie przyda. - Starszy mężczyzna kiwa głową w stronę kogoś za drzwiami i dodaje.

- Nie przyda, bo od teraz jesteś pełnym członkiem mens of outlaws.

Mężczyźni krzyczą z radości, a jeden i innych kadetów wnosi nową kamizelkę, z białymi naszywkami.

- Edd'ie wciąż nie dowierza. Dla niego czas i wszystko dookoła się zatrzymało. Potrzebuje czasu, by do końca pojąć, że się udało. Ledwo utrzymuje powagę, gdy otrzymuje kamizelkę, ale nie wytrzymuje przy uścisku prezydenta i krzyczy jak najgłośniej tylko, potrafi z radości.

- Od teraz jesteś naszym bratem, za którego jesteśmy gotów zginąć. Will unosi butelkę piwa ku górze i dodaje.

- Za Edd'iego !.

- Za Edd'iego !. - Powtarzają wszyscy.

###

W tym samym czasie w innej części szkoły Alex wychodzi ze stołówki. Ma czarną bluzę i podobnego koloru spodnie. Przechodzi po świetnie oświetlonym przez szerokie okna korytarzu. Przechodzi jakieś sto metrów przez korytarz, po czym zatrzymuje go starsza czarnoskóra kobieta.

- Alex masz chwile?. - Pyta, poprawiając jeden z rękawów swojego szarego swetra.

- Jasne, co jest Mery?.

- Sprawdzałam ostatnio nasze zapasy i nie jest najlepiej. Wprawdzie wystarczy gdzieś na dwa, góra trzy tygodnie, ale już brakuje kilku rzeczy.

- Rozumiem, zrobiłabyś spis czego i jak bardzo brakuje?.

- Dobra, a gdzie ci go dać ?.

- Wiesz, bądź wieczorem obok klubu, dobra?.

- Dobra. - Kobieta, odchodzi na krok, ale Alex jeszcze ją zatrzymuje i pyta.

- Nie widziałaś gdzieś Ally ?.

- Niedawno, powinna być w medycznym skrzydle, tam popytaj.

- Dobra dzięki.

- Alex odchodzi od kobiety i szybko zmierza w kierunku siostry. Jest już niedaleko schodów na wyższe piętra, przy których zauważa jak Scott'a, z którym wdał się jakiś czas temu w bójkę. Twarz mężczyzny jest prawie kamienna, gdy rozmawia z innym klubowiczem.

Mężczyźni stoją naprzeciwko chłopaka jakieś dwadzieścia metrów przy ścianie kawałek za wejściem na schody.

Wydaje się, że to jakaś poważna sprawa, bo inny klubowicz zdaje się też być w ponurym, prawie grobowym nastroju.

Przejście jest dość wąskie, przez co Alex praktycznie musi przejść obok nich. Chłopak zbliża się do mężczyzn, sytuacja pomiędzy klubowiczami jest dość napięta, dzięki czemu chłopak przechodzi obok, nie zwracając na siebie niczyją uwagę.

Chłopak pokonuje pierwsze schody, zastanawiając się nad tematem rozmowy mężczyzn. Zatrzymuje się w pół kroku, zżerany z ciekawości w końcu ustępuje i po cichu schodzi po schodach. Podkrada się pod krawędź ściany, ostrożnie idąc blisko ziemi, prawie że na kolanach nasłuchując wszystkich dzięków.

Nie wychyla się, ale wie, że są blisko, bo już dobrze słychy rozmowę.

- ...i, co jak zamierzasz to zrobić, co?. Bobby też o tym myślał i, co ?. Znaleźliśmy go z kulą we łbie, a jego żonka wyżerała mu flaki. Mówiłem, żeby nie wyjeżdżał na to odludzie, ale nie słuchał.

- Nie wiem jak, ale załatwię Will'a i wszystkich, którzy mu pomagają.

- Stary wiem, że Bill dla ciebie ważny, ale nie rób tego, bo skończysz tak samo, jak on...

- Alex czuje, że zdecydowanie ma coś wspólnego z tematem ich rozmów. Mężczyzna, którego Alex znalazł w domku za miastem to możliwy Bobby, o którym właśnie mówią.

Alex stawia sobie w głowie kolejne pytania, co do tej sytuacji. Nawet nie zauważa, że Scott z towarzyszem gdzieś odeszli.

Chłopak porządkuje sobie wszystkie informacje, aż podchodzi do niego kolejna osoba.

- Gdzieś ty się podziewał ?. - Kobiecy głos wyrywa Alex' a z rozmyśleń.

- Ja, tego wczoraj....- Chłopak składa przypadkowe słowa, przez chwile nie wie, co się dzieje.

Widzi nad sobą młodą kobietę z założonymi rękami i wyrazem twarzy mówiącym, że to nie będzie łatwa rozmowa. Chłopak zbiera się na równe nogi, stając przed ubraną w luźną, kolorową koszulkę, wytarte spodnie i tenisówki młodszą siostrą.

- Szukałem cię. - Zaczyna niepewny wyrazu twarzy Ally.

- Wczoraj po powrocie, pojechałem do naszego domu po parę rzeczy, ale padłem ze zmęczenia.

- Wiesz, co ja przeżywałam, a co dopiero mama !.

- Wiem i za to przepraszam. - Alex przytula Ally, z której momentalnie spada ciśnienie i jej twarz znów jest łagodna.

- Chodź, przejdziemy się po parku. - Powiedziała, szarpiąc gwałtownie Alex'a i ruszyli oboje w stronę wyjścia.

Dwadzieścia minut później.

- ...a ten Kyle, to po co mu kusza ?. - Pyta zaciekawiona wczorajszą przygodą starszego brata.

- Szczerze ci powiem, nie mam zielonego pojęcia. - Chłopak schodzi z chodnika po którym idzie Ally, ale wciąż jest prawie wyższy o głowę. Przechodzą obok parku pełnego szumu drzew i ćwierkań ptaków.

- Nagle rozlega się krzyk jakieś kobiety. Rodzeństwo przechodzą straszliwe dreszcze, Alex chwyta za broń i próbuje dostrzec, cokolwiek, ale są zdecydowanie za daleko. Przyśpieszają krok, a wręcz biegną w stronę krzyków. Ally trzyma się blisko za bratem i gdy zauważa, co się stało, momentalnie zamiera.

Przebiegli spory dystans i są już w strefie domków jednorodzinnych, gdzie rozgrywa się istna scena jak z horrorów. Ally stoi w miejscu jak otępiała, gdy patrzy jak troje zombie, rozrywa kobietę, a jakiś mężczyzna siłuje się z o wiele większym martwym przeciwnikiem.

Alex Baker wyciąga z kabury pistolet, odbezpiecza i strzela. Pierwsza kula pada na asfalt daleko od celu.

Chłopak bierze wdech i ponownie strzela trafiając prosto w głowę potwora idącego w jego kierunku.

Resztę kul traci na zabicie zajętych ucztowaniem kobiety potworów, przez co nie ma czym odstrzelić ogromnego farmera, który właśnie wgryza się w ramię mężczyzny.

Nim zdąża dobiec do mężczyzny, rozlega się kolejny huk wystrzału. Alex wystraszony pada na ziemię, serce bije mu jak szalone, a huk dudni mu w uszach. Patrzy przed siebie i widzi, że zombie leży na ziemi, a z jego głowy cieknie strużka krwi.

Alex obraca się w stronę, z której rozległ się ostatni strzał, by zobaczyć, kto to zrobił i widzi jak Charles Johanson szeryf w Maron, celuje ponownie w stronę ciała zombie i ponownie wypala ze trzy razy dla pewności w głowę potwora, która przypomina trochę rozbite kurze jajko.

Alex podbiega go owładniętego konwulsjami mężczyzny. Krew szybko wypływa z głębokich ran. Alex stara się zatamować krwotok rękoma, ale krew wypływa mu pomiędzy palcami.

Alex woła, co sił Ally, lecz ta stoi sparaliżowana strachem w bezruchu wpatrując się w coś na ulicy, jak małe dziecko w witrynę sklepową z zabawkami. Łzy mimowolnie spływają jej po twarzy, gdy na asfalcie rozpoznaje młodą kobietę, którą znała.

Mężczyzna, którego Alex kurczowo próbuje uratować, chwyta ręką jego bluzę, przyciągając chłopaka bliżej siebie. Mężczyzna dławi się krwią spływającą z połamanego nosa, lecz w końcu udaje mu się coś powiedzieć.

-...mój syn...pomóż mi...jest w domu z niebieskimi drzwiami....uratuj....go....proszę.....

-Mężczyzna odpływa, puszcza Alex'a, który pada obok, tracąc kontrole nad wszystkim dookoła. Czas dla.

Baker'a zwalnia, choć serce nie przestaje bić tak szybko, jak tylko może. Chłopak, oszołomiony próbuje wstać, chwieje się, ale ustaje na nogach. Robi kilka kroków w stronę domów, po czym czuje jak świat dla niego wiruje i pada na kolana.

Oddycha ciężko, czuje bicie własnego serca, które nie zwalnia. Alex próbuje uspokoić oddech, zajmuje mu to chwile, ale udaje mu się to. Serce zwolniło bicie, świat już nie wiruje. Wstaje, widzi za sobą jak grupka ludzi, otoczyła ciało mężczyzny, próbując go ratować oraz zauważa szeryfa przeładującego broń wraz z Kyle'em, który wkłada kolejny bełt do kuszy.

Obaj podbiegają do Alex'a, który wpatruje się jak grupka ludzi, wnosi nieprzytomnego mężczyznę do mini vana.

- Skąd oni do cholery się tu wzięli ?. - Pyta pierwszy Kyle.

- Nie mam zielonego pojęcia, ale musimy się ich pozbyć, zanim rozejdą się dalej po mieście. Kto wie, ile ich jeszcze jest. - Odpowiada Alex, ściągając z siebie zakrwawioną i spoconą bluzę, odsłaniając białą koszulkę.

Jest jeszcze dziecko tego gościa, któremu trzeba pomóc. - Dodaje Baker przypatrując się kuszy Kyle'a.

- Dobra, wiesz, gdzie jest ?. - Pyta szeryf ostatni raz sprawdzając rewolwer Colt’a Python’a.

Jakiś dom z niebieskimi drzwiami. - Odpowiada Alex.

- Dom Watsonów jest niedaleko wzdłuż tej ulicy. - Mówi, podając Alex'owi broń i dodaje.

- Uratujcie chłopca, ja ściągnę w tym czasie pomoc. - Alex zgadza się skinieniem głowy i rusza z Kyle'em.

- Mężczyźni biegną blisko domów. Po drodze wpadają na starego farmera, który warczy na ich widok i wymachuje bezmyślnie rękoma. Alex spycha go z drogi. Zombie wpada na płot przed jednym z domów, biała drewniana deska przebija go, zmieniając kolor na krwistą czerwień.

Po chwili truchtu są przed właściwym domem. Alex łapie powietrze opierając się o kolana, kiedy Kyle od razu wchodzi do środka. Popycha kuszą otwarte ciemnoniebieskie drzwi i wchodzi do środka. Alex wbiega na podwórko i również wchodzi do środka.

Zachowując cisze dogania Kyle, który stoi na środku dużego pokoju, przyglądając się bałaganowi w środku.

Powywracane meble, powyrywane zasłony i niewielka ścieżka krwi, która prowadzi w głąb mieszkania. Alex rozgląda się dookoła, trzymając cały czas broń w pogotowiu. Wchodzi do kuchni, która o dziwo wygląda na nietkniętą.

Podnosi z blatu nóż kuchenny, po czym za sobą słyszy wołania Kyle'a. Rusza szybko zaciskając palce na rękojeści noża. Wraca do dużego pokoju i spogląda na Kyle'a, który świeci latarką na małą ścieżkę krwi prowadzącą w głąb kolejnych pomieszczeń.

Alex wymija towarzysza i jako pierwszy przechodzi do kolejnych pokoi.

Ścieżka krwi z kolejnymi krokami robi się coraz większa i większa. Z pojedynczych kropel robią się większe plamy, które łączą się, tworząc kałuże szkarłatnej cieczy, która cieknie obficie z dwóch postaci, stojących pod zamkniętymi drzwiami.

Te nie stanowią większego problemu. Pierwszy w postaci kobiety w średnim wieku, ubranej w poplamiony z krwi żółty sweter, zostaje przy szpilowana do ściany bełtem, który przebija jej czaszkę i wbija się dość głęboko w ścianę.

Druga postać, czyli mężczyzna ze złamaną szczęką, podobnym wieku, pada po wbiciu noża w głowę, przy którym towarzyszy jedynie chrupot pękających kości. Kyle podchodzi do drzwi, nasłuchuje, ale nic nie słyszy. Otwiera drzwi płynnym ruchem i Alex wchodzi do środka, celując do wszystkiego, co zauważy.

Na pierwszy rzut oka pokój umeblowany jak dla kilku letniego fana koszykówki wydaje się pusty, ale po chwili Baker zauważa skuloną postać za łóżkiem.

Chowa broń za pasek, kiedy rozróżnia w niej małego chłopca, który na widok mężczyzn jeszcze bardziej się kuli.

- Hej mały nic ci nie zrobię, no chodź tu. - Mówi Alex, kucając obok dziecka.

- Dlaczego babcia z dziadkiem chcieli mnie zjeść i gdzie są moi rodzice ?. - Odpowiada chłopak, odkrywając zapłakaną twarz i przegryza wargę, by znów się nie rozpłakać.

- Alex nie ma pojęcia jak na to odpowiedzieć. Zagląda przez ramię na leżące martwe zombie i wyobraża sobie, że kiedyś to musiał być kochający dziadek. Kiedyś, bo dziś chętniej pewnie by pożar dzieciaka.

- Chłopak zastanawia się nad odpowiedzią. Nie zauważa Kyle'a, który mija go, by zajrzeć przez okno. Klnie pod nosem i mówi do Alex'a niezbyt spokojnym głosem.

- Lepiej się pośpiesz, bo będziemy mieli nie lada towarzystwo.

- Alex wstaje, by zobaczyć, o czym mówi Kyle i prawie zamiera, gdy na ulicy przed domem widzi sporą hordę zombie, która swoim powolnym chodem zbliżała się przed dom.

- Zabiorę cię w bezpieczne miejsce. - Mówi do chłopca, podnosząc go i biorąc na ręce.

- Zakrywa mu oczy wychodząc z pokoju i zaraz wszyscy są przed wyjściem.

- jest stąd jakieś inne wyjście ?. - Rzuca pytanie do Kyle'a obserwując hordę przez wizjer w drzwiach, wciąż trzymając chłopca na rękach.

- Nie widziałem, ale i tak nie damy rady przejść z chłopcem.

- Dobra.... Hej mały mój kolega teraz cię weźmie okej ?. Zaprowadzi cię do mojej siostry, która ma dużo lizaków i jak będziesz dzielny to, da ci jednego lub i nawet całą garść.

- Co ty kombinujesz ?. - Pyta Kyle przekładając kusze na plecy i biorąc chłopca.

- Biegnij ile sił, ja zdejmę tylu, ilu się da i będę tuż za tobą. - Odpowiada, odbezpieczając rewolwer i uchylając drzwi.

- Na trzy. - Szepcze do dziewiętnastolatka i na palcach wskazuje kolejno trzy, dwa, jeden.

- Zdejmuje trzy najbliższe postacie, zanim Kyle wybiega z dzieckiem. Postacie podają na ziemie, ale ich miejsce szybko zajmują kolejni. Idą jak jeden mąż, ignorując wszystko dookoła tylko by złapać świeży kawał mięsa i zatopić w nim swoje zęby.

Alex strzela jeszcze trzy razy, ale nie daje rady nikogo trafić w głowę. Kiedy kończą mu się naboje, ucieka tak szybko, jak tylko potrafi. Tupot wielu stóp tylko przyprawiają go o dreszcze. Szybko dogania Kyle'a i wraz z nim dobiegają go zorganizowanej grupy mężczyzn ze strzelbami, którzy są przygotowani na odparcie ataku żywych trupów.

Mijają ich, są wykończeni, dyszą ze zmęczenia i słaniają się na nogach. Do Kyle'a podbiegają dwie kobiety, którym mężczyzna oddaje chłopca. Mówi coś do nich, ale Alex nie dosłyszał, co dokładnie.

Zaraz do obu mężczyzn podchodzą Matt z szeryfem i Will wraz ze swoim klubowym sierżantem.

-Skąd oni się biorą ?. - Pyta wciąż dysząc i opierając się o kolana Alex.

Nagle w ich uszach rozgniewają huki wystrzałów strzelb. Alex zagląda za siebie i widzi jak grupa mężczyzn, faszeruje hordę zombie ołowiem. Widok jest niecodzienny. Postacie jakby porażone prądem poruszają się przez chwile chaotycznie by w końcu paść na ziemie.

- Moi ludzie donoszą, że prawdopodobnie atakują nas od północnej i wschodniej części miasta. Will weź swoich ludzi i wprawdzie północ ja wezmę ochotników i sprawdzę wschód. Alex i pozostali wy sprawdzicie inne możliwości.

- Dobra słyszeliście !. Załatwimy kilku skubańców !. Will robi kilka kroków i wykrzykuje do rzędu motocyklistów czekających na swoich maszynach. Ryk silników zapełnia Alex'owi uszy. Po chwili kolumna jednośladów zmierza już na północną część miasta.

- Dobra chłopaki czas się zabrać za robotę. Bierzcie swojego vana, w środku macie trochę sprzętu. Po wszystkim widzimy się w siedzibie klubu. Wszyscy rozumiecie.- Mówi szeryf nie, odwracając wzroku od motocyklistów.

- Mężczyźni pokiwali głowami i ruszyli w kierunku wozu zaparkowanego na trawniku, przy wejściu do miejskiego parku.

Po dwóch minutach byli już przy wozie bez słowa każdy wsiadł do środka. Alex otworzył drzwi z tyłu i wsiadł do tylnej części samochodu.

Na środku leżała torba z bronią. Była w połowie pusta, ale i tak Alex zdołał wymienić rewolwer na strzelbę dwustrzałową. Pakuje sobie garść naboi do kieszeni, kiedy samochód rusza. Najpierw następuje zryw do tyłu, po czym samochód rusza do przodu.

Przez kilka minut nikt nic nie mówi, aż Matt zauważa trójkę zombiaków, kręcących się w dzielnicy sklepowej na rynku. Samochód ostro skręca w ich stronę. Zatrzymują się tuż obok nich, wysiadają i otwierają ogień. Zombie padają na ziemię, nasączając chodniki swoją krwią. Mężczyźni przeładują broń, wsiadają do środka i ruszają dalej. Sytuacja powtarza się jeszcze kilka razy.

Mężczyźni zachowują przy tym ponury nastrój, naprawdę nie cieszy ich, kiedy zabijają kolejne istoty, większość z nich było jakiś czas temu, były kochającymi matkami, dziećmi lub jakąś parką znajomych, a na ich twarzach panowała radość. Teraz to jedynie pragnienie zaspokojenia głodu, który pcha te osoby do mordowania i szerzenia plagi.

###

Czterdzieści minut później, na terenie klubu.

Ally siedzi otępiała na rozkładanym krześle. Cały czas w głowie odtwarza to, co się stało. Odtwarza sobie cały czas te krzyki, wołania Alex'a i jej totalną panikę. Strach w takim stopniu ją ogarną, że nie mogła się ruszyć.

Patrzy bezmyślnie na wchodzących do klubu motocyklistów, którzy wrócili z oczyszczenia miasta i ochotników szeryfa z nim samym. Mija czas, a jej brata nigdzie nie ma. Ogarniają ją najciemniejsze myśli, które odchodzą z chwilą, kiedy do niej podchodzi Kate, której jasna koszulka nabyła kilka nowych małych kropel krwi.

- Alex jeszcze nie wrócił ?.

- Nie jeszcze nie. - Odpowiada cichym, niechętnym głosem.

- To szkoda...., a czekaj, ty jesteś jego siostrą tak ?. Miło mi cię poznać, nazywam się Kate. - Przysiada się obok na kolejnym rozkładanym krześle, podając Ally rękę.

- Ally. Ściska dłoń bez większych chęci, a po kilku cichych chwilach sama postanawia się czegoś zapytać Kate.

- I, co z tym mężczyzną ?. Żyje ?.

- Niestety nie stracił za dużo krwi, co i tak nie przeszkodziło mu się przemienić.

- Co za świat. - Podsumowuje Ally, łapiąc się za głowę z bezsilności. Kate przytula ją i trwają tak przez chwile w milczeniu.

W tym czasie bramę przekracza stary, nadający się na złomowanie van.

Zatrzymuje się tuż obok siedziby klubu i wysiadają z niego trzej w tym Alex, mężczyźni.

Ally momentalnie biegnie do niego i przytula go z całej siły.

- Już się martwiłam. - Mówi dziewczyna, zaciskając zęby przed napływającymi łzami.

- Nic mi nie jest i tak będzie zawsze. - Odpowiada, spoglądając na idącą Kate już, chce spytać o ojca małego chłopca, ale kobieta kiwa jednoznacznie głową.

- Chłopak puszcza siostrę i patrząc jej w oczy, mówi.

- Ten facet, co umarł miał syna, czy mogłabyś się nim zająć, nim coś wymyślimy, co dalej z nim robić.

- Kobieta uśmiecha się i odpowiada pół-szeptem, niesłyszalnym dla wszystkich dookoła.

- Dobrze. - Kiwa jeszcze głową w stronę Baker'a, robiąc przy tym mały krok w tył.

- Kate sięga po rękę Ally i zaprowadza ją w inną część obozu. Alex jeszcze przez chwile obserwuje je, po czym wchodzi do klubu.

Mija kilku posiadaczy kamizelek i wchodzi do sali, gdzie wszyscy się już zebrali.

Wchodzi do nie dużego pokoju, z pozakrywanymi przez ciemnopomarańczowe zasłony, przez co wpadające światło maluje wszystko na taki kolor. Zamyka za sobą grube drewniane drzwi i robi krok do przodu.

W środku Alex od razu zauważa szeryfa z lekko poplamionym od krwi mundurem i z niezaciekawioną miną. Oprócz niego w pokoju znajduje się Will z otyłym towarzyszem i innym wysokim trzydziestoletnim brunetem ze spiętymi długimi włosami.

Z kilku innych ludzi Alex rozpoznaje Matt'a wraz z Kyle'em, którzy o czymś intensywnie rozmawiają.

Wszyscy już siedzą przy zajmującym większość miejsca, dębowym ogromnym stole. Alex siada pomiędzy szeryfem a Matt'em tak, że przed sobą ma Will'a.

- Chyba każdy tutaj chce spytać, skąd te stwory przylazły ?. - Will rozpoczyna rozmowę, bacznie obserwując każdego po kolei. Stary stróż prawa otwiera już usta, by odpowiedzieć, ale robi to za niego Baker.

- Nie mamy pojęcia, ale jestem przekonany, że wrócą, więc pomyślmy, co z tym zrobić.

- Masz jakiś pomysł ?. - Odzywa się z lewicy Will'a, Mike, drapiąc się po szyi.

- Właściwie to tak. Jest tu gdzieś niedaleko jakiś zajazd dla ciężarówek ?.

- Niedaleko przecięcia czterdziestej-ósmej i sześćdziesiątej-drugiej. - Odzywa się jakiś strzec z końca stołu.

- No to zablokujmy kilkoma takimi wozami główne drogi, a resztę odgrodzimy, czym się da. Co wy na to.

- Dla mnie wypas. - Odzywa się ponownie, Mike podnosząc rękę do góry.

- Kto Jest za. -Pyta Will, również podnosząc rękę do góry, a za nim tuż po zadanym pytaniu większość mężczyzn podnosi rękę.

- Will podnosi drewniany młotek ze środka stołu i uderza nim o stół.

- Dobra robota młody.- Mówi szeryf, klepiąc chłopaka po ramieniu.

- Jutro ustalimy szczegóły, a na razie idzie do baru i bierzcie, co chcecie. To był ciężki dzień, a jutro będzie gorzej. - Mówi Will, uderzając ponownie młotkiem o stół.

Wszyscy po kolei stają z krzeseł i gratulują Alex'owi pomysłu, po czym wychodzą z pokoju.

- Masz chwile. - Chwyta Alex, za skórzana kamizelkę Willa, który już przekraczał próg drzwi.

Ten kiwa głową i gestem karze brunetowi zamknąć za sobą drzwi.

- Co jest ?. - Pyta łapiąc się za łokcie.

- Dzisiaj posłyszałem jak Scott wraz z innym z twoich ludzi, knuje coś przeciwko tobie i prawie mam pewność, że ma to związek z tym przeklętym drewnianym domkiem i rzekomym byłym klubowiczem.

Powiedz mi...- W tym momencie mina Will'a staje się groźniejsza i popycha Alex'a na stół.

- Posłuchaj mnie. -Mówi stanowczo, stając nad chłopakiem i grozi mu palcem tuż przy twarzy. Alex się stawia, ale wpada na krzesło, a Will dodatkowo jeszcze chłopaka na nie wpycha.

- Zważ, do kogo mówisz. Zrobiłeś to, co musiałeś i tyle, a reszta sprawy niech cię nie obchodzi. Z tymi tchórzliwymi spiskowcami porozmawiam, kiedy będzie odpowiednia chwila. Teraz zmiataj stąd i pilnuj by to twoje kochane miasteczko, nie upadło.

- Alex wstaje. Jest wściekły, najbardziej w tej chwili to rzuciłby się na Will'a i zatłukł, by go gołymi rękami, jednak utrzymuje powagę i nic nie mówiąc, podchodzi do wyjścia.

Obraca się jeszcze w stronę starszego mężczyzny, który obrócił się do niego plecami i chętniej ogląda stare zasłony na oknie, niż dalej miał by rozmawiał z Baker'em.

Chłopak z trzaskiem otwiera drzwi i kieruje się w stronę wyjścia. Ignoruje nawet Kyle'a, który próbuje o czymś do niego zagadać, lecz Alex niewzruszony idzie dalej. Wychodzi na świeże powietrze, które działa na niego uspokajająco. W samą porę, bo w tej samej chwili podchodzi do niego starsza czarnoskóra kobieta.

- Alex tu masz rozpiskę, czego nam brakuje, tak jak prosiłeś.

- Chłopak bez słowa bierze zbiór kartek i z uwagą je przegląda.

- Coś się stało ?. Wyglądasz na nieco podirytowanego. - Chłopak w pierwszej chwili ignoruje pytanie. Wciąż w głowie analizuje to, co się przed momentem stało, ale po chwili wraca do tego, co się teraz dzieje.

- Nie, nie wszystko w porządku Mary. Ja tylko na chwile się rozkojarzyłem. Jutro przekaże tę listę grupie, która wyruszy po zapasy. Coś jeszcze ?.

- Nie chodź, spójrz, widzisz tego kolesia tam na końcu garaży. - Kobieta wskazuje na siedzącego na ziemi jakieś niecałe sto metrów, młodego chłopaka, który widać wyraźnie, że raczej odpływa i wcale nie reaguje na to, co się dzieje dookoła. Ma obok siebie plecak, który służy mu jako podparcie dla ręki, która podtrzymuje zasypiającą chłopaka.

- No to, co z nim, bo wygląda ciut podejrzanie.

- Od kiedy tu jesteśmy dzień w dzień dale sobie w żyły lub coś podobnego, bo normalnie się nie zachowuje.

- Poczekaj tu. - Mówi, oddając kobiecie plik kartek i rusza do przodu. W moment pokonuje całą odległość i jest już obok chłopaka.

- Ej ćpunie !. - Mówi, ale ten nie reaguje. Alex nie wytrzymuje i wyrywa spod niego torbę, co budzi chłopaka, który instynktownie próbuje poderwać się na równe nogi. Alex rozpina plecak, co denerwuje chłopaka.

- Ej, co robisz, nie masz prawa. -Ale Alex'a to nie obchodzi i kiedy chłopak, próbuje niezgrabnie wyrwać plecak, Baker jedną ręką przyciska, kościstego nastolatka do ściany, a drugą ręką wysypuje całą zawartość torby na ziemie. Spomiędzy jakiś pogniecionych kartek i zwykłych śmieci Alex wyciąga dwie puste i jedną pełną strzykawkę.

- To nie moje. - Rzuca nastolatek, choć prawda Jest oczywista.

Alex puszcza i rozdeptuje strzykawki, co przyprawia twarz ćpuna o blady odcień. Ten szamocze się jak może na wszystkie strony, ale gaśnie, kiedy Alex ciska w jego brzuch pięść, przez co wypuszcza całe powietrze z płuc i zgina się w pół.

- Alex !. - Słyszy za sobą chłopak i w od razu wie, że woła go Matt.

Chłopak prostuje ćpuna i mówi spokojnym głosem.

- Jeśli jeszcze raz zobaczę coś takiego u ciebie lub choć usłyszę plotkę, że znów przyćpałeś, to znajdę cię i tak stłukę, że naprawdę będziesz potrzebował zastrzyku.

- Po tych słowach Alex zostawia nastolatka, który zsuwa się po ścianie na ziemie.

- Co to było do jasnej Anielki.- Pyta Matt rozkładając ręce.

- Nie ważne, wyświadczyłem temu gościowi przysługę.

- No robiąc przy tym nie lada widowisko. Odpowiada Matt, pokazując na grupki gapiów dookoła.

- Nie ważne. Chodź, ponoć dziś serwują spaghetti.

- Matt wzdycha ciężko, kiwając z niedowierzania głową, po czym rusza za Alex'em w stronę szkoły.

poniedziałek, 16 marca 2015

Rozdział .4.



Rozdział .4.


-Kim jesteście ?. - Ponownie pada pytanie, które dobrze pasuje do oby dwóch stron. Z jednej Alex, Matt i Edd' ie, a z drugiej w ciemnej klatce stoi kilka osób, ale każda jest tak zasłonięta ciemnościami, że nie widać twarzy żadnej z osób.

Z otwartych drzwi wejściowych, dobywają się czyjeś kroki. Są powolne i niemrawe, ale liczne. Alex wie że jeśli nic nie wymyśli, będą mieli nie lada problem.

Baker robi krok do drzwi, ale za cienia wyjawia się jedna z osób i mierzy z jakieś strzelby do niego.

Chłopak zastyga w bez ruchu, zaglądając raz na strzelca raz na drzwi.

- Kim jesteście ?. - Pyta ponownie strzelec. Nie widać jego twarzy, ale słychać twardy, stanowczy męski głos. Mija chwila zanim ktokolwiek, cokolwiek odpowiada.

- Nie chcemy problemu, schowaliśmy się jedynie przed tymi stworami.- Odpowiada Edd' ie trzymając na wypadek, ręce w górze.

- To nie oni tato, odłóż broń. - Z ciemności słychać kolejny tym razem bardziej spokojny, kobiecy głos.

- Odsuń się Kate. Mężczyzna robi krok w stronę Alex' a i pozostałych, ale jego twarz wciąż jest nie widoczna.

- Tato proszę. - Ale mężczyzna jakby nie słyszał zwraca się w stronę Baker' a.

- Odłóżcie całą swoją broń na ziemie i odsuńcie ją.- Mężczyźni patrzą po sobie i nie chętnie spełniają polecenie. Na nie szczęście do środka wpada zagubiony zombie, w postaci dwudziesto-kilku letniej kobiety, z poważnym złamaniem lewej ręki, ale nikt jej nie nie zauważa.

- Jesteście ze strefy bezpiecznej ?. - Pyta, starzec nie spuszczając z celownika mężczyzn.

Alex chciał już odpowiedzieć, ale zauważa zombie, które rzuca się w jego kierunku.

Chłopak odsuwa się, a strzelba wystrzeliwuje, raniąc zamiast Alex' a, Edd' iego, który pada w kąt, ciągnąc za sobą na ścianie ścieżkę krwi.

Alex łapie potwora za kark i ciska nim o betonowe schody. Matt w tym czasie łapie z ziemi małą siekierkę, ale gdy już ma zakończyć żywot stwora, zamiera.

Zombie nie czeka i już próbuje wgryźć się w szyje Matt' a. Na szczęście Alex odciąga na czas potwora i ponownie rzuca nim. Tym razem zombie trafia na drzwi wejściowe od których się odbija i wypada na zewnątrz. Alex doskakuje do drzwi i zamyka je zanim zaciekawione hałasem zombie zdarzą wejść do środka.

- O Boże, tato coś ty zrobił. Z cienia wybiega młoda blond włosa kobieta, która mija siedzącego na schodach Matt' a i klęka przy Edd' iem.

- Ej, żyjesz ?. Odezwij się.

- Tak to tylko ramie. - Chłopak próbuje się podnieść, ale przez okropny ból, zostaje na miejscu.

- Ja nie chciałem, ja tylko...- Z cienia wyłania się kolejna osoba. Stary sześćdziesięcioletni mężczyzna w jeansowej kurtce i z przewieszoną przez ramię małą torbą z butlą tlenową, którą ma podłączoną przez małe rurki do nosa.

- No dalej zanieśmy go do góry. Ej ty- Zwraca się do Alex' a, nieznajoma kobieta.

- Pomóż mi go zanieść na górę. - Chłopak bez wahania chwyta Edd' iego pod drugie, zdrowe ramię i wraz z kobietą niosą rannego do góry.

          Dwie godziny później.

W pokoju oprócz bohaterów i poznanych wcześniej Kate i jej ojca John' a, byli jeszcze Irlandczyk Patrick z ciemnymi gęstymi, choć nie za długi włosami, który stał przy oknie w jakieś ciemnej kurtce i w starych spodniach i gapił się na sporą gromadę stworów łażących bez celu po ulicy.

Drugi nieznajomy to małomówny dziewiętnastoletni Kyle, który siedział przy stole opierając ręką głowę, co chwila zamykając i otwierając oczy. Obok siebie, trzymał opartą o ścianę kuszę myśliwską i i kilka luźno leżących na ziemi bełtów.

Alex wraz z Matt' em siedzieli na ziemi oparci o ścianę. Edd' ie, ze zabandażowanym prawym ramieniem leżał półprzytomny na zużytej kanapie, spoglądając, co trochę na siedzących obok Kate i jej ojca.
Przez większość czasu nikt się nic nie mówił przez, co dobrze słychać było hałas z ulicy, kiedy to od czasu do czasu jakiś zombie wpadał na kubły od śmieci lub na innego truposza.
W pewnym momencie cisze przerywa pytanie od Alex' a.

- Tak, więc wtedy na korytarzu Kate, mówiłaś to nie oni, co miałaś na myśli ?.

- On naprawdę nic nie wie. - Odpowiada momentalnie siedzący przy stole Kyle.

- Kyle. - Uspokaja go dziewczyna.

- Nie, niech się dowie, co za rzeź się tam wydarzyła. - Mówiąc to wstaje i przechodzi na centralną część pokoju ściągając na siebie całą uwagę.

- Kyle, proszę. - Ponownie próbuje go uspokoić dziewczyna.
Chłopak stoi przez chwile w milczeniu bacznie obserwując Alex' a i dodaje w kierunku dziewczyny. - Jak sobie chcesz. – Po czym chwyta kusze i kilka bełtów i wychodzi przez drzwi wejściowe i trzaska drzwiami.
Kate wychodzi pośpiesznie za nim. Chwile po tym starzec mówi w kierunku Alex' a.

- Stracił rodzinę trzy dni temu, właśnie w tej bezpiecznej strefie.

- Alex zbiera się, by dopytać w jaki sposób, zombie się przedarły, ale John już odpowiada.

- Nie wiadomo jak, się dostały do wewnątrz strefy. Niektórzy mówili że te stwory same znalazły jakąś dziurę w ogrodzeniu, przez którą weszły, ale Patrick mówi że widział jak jakaś grupa z zewnątrz zaatakowała żołnierzy i sama wpuściła zombie.

- Taa. - Odpowiada Irlandczyk, siedząc pod oknem i bierze spory łyk, jakiegoś napoju z manierki, którą chowa z powrotem do kiszeni w kurtce.

 - Przechodziłem niedaleko bramy, było dość ciemno nikogo oprócz kilku pilnujących żołnierzy nie było w tym czasie na dworze. Nagle usłyszałem kilka strzałów i czyiś krótki krzyk. Nie widziałem za dobrze, ale jestem pewien że jacyś kolesie zatłukli do śmierci jakiegoś bezbronnego żołnierza a, po chwili otworzyli bramę i nie trzeba było czekać długo aż ci popaprańcy się zjawią i zaczęła się prawdziwa jatka.
....nie mogłem nic zrobić ich było za dużo, nie dałbym zamknąć bramy. - Patrick przerywa, nie mógł dalej opowiadać, łzy same wypłynęły z oczu. Chłopak dwukrotnie powtarza sobie coś pod nosem. - .... nie mogłem... – Po czym bierze kolejny duży łyk z manierki i ponownie spogląda przez okno.

- Spotkaliśmy go gdy próbował ratować kogo się da w obozie. Po drodze dziewczyna, którą cudem wcześniej uratował zgubiła się. Szukał jej, ale miała nikłe szanse przeżyć w pojedynkę. Chłopak załamał się i od tego czasu praktycznie nie rozstaje się z butelką.

- Bardzo mi przykro, z powodu tego, co wam się przytrafiło, ale muszę zapytać czy nikt więcej się nie uratował. Szukam brata mojej przyjaciółki, policjant Wayland może słyszeliście o nim.

- Starzec zastanawia się, a przez moment, a jakby wszystko dookoła ucichło, słychać kompletną ciszę, która jedynie naruszana przez delikatny szum drzew jest tak łagodna, że można by zapomnieć na chwile o zagrożeniu, które czyha na zewnątrz.

- Wątpię, o nikim takim nie słyszałem. - Odpowiada po chwili starzec, przerywając kojącą ciszę.

- Ale była masa policjantów, więc kto wie. Na pewno jeśli już ktoś uratował to na pewno istniał by z nimi kontakt przez radio, ale skąd takie znajdziesz.

- Przyjechaliśmy tutaj radiowozem, więc można by spróbować. 

- Brzmi rozsądnie. - Odpowiada ziewając John.

- Alex również ziewa, po czym spogląda na Matt' a i Edd' iego, którzy już usnęli.

- Ustalimy, co i jak jutro. Na razie idź spać. - Mówi starszy mężczyzna podając koc Alex' owi, po czym bierze kolejny koc i wychodzi z pokoju.

- Zrobił tak jak mówił, ale gdy wszyscy już spali Alex jeszcze leżał i długo myślał, co się dzieje z tą dwójką policjantów, których zgubili w całym zamieszaniu na ulicy. Chłopak długo myślał czy żyją, czy nie. Po prawię godzinie oczy same mu się zamknęły i zasnął na kilka godzin w budynku, gdzie prawie nikogo nie zna i otoczony przez dziesiątki lub i nawet setki zombie.

          Kilka godzin później.

- Alex budzi się jako ostatni. Siada na kocu i przeciera oczy. Poranne promienie słońca już dawno zawitały do miasta. W pokoju nie ma prawie nikogo oprócz Matt' a stojącego przy oknie. Chłopak zbiera się pomału do siebie i podchodzi do Matt' a.
Przyjaciel wita go spojrzeniem i dalej obserwuje ulice.

- Trochę się ich rozeszło przez ten czas. - Mówi Matt, a jego mina świadczy o tym, że coś jest nie tak. Nim jednak Alex zdąża zapytać o cokolwiek, to drugi mężczyzna rozpoczyna rozmowę.

- Wtedy na korytarzu, zobaczyłem w tej kobiecie coś znajomego i nie mogłem nic zrobić. Ja zamarłem. Choć wiedziałem, co muszę zrobić, nie mogłem do tego się przekonać. Ja naprawdę Alex, nie wiem czy to
nie są nadal ludzie.

- Ona próbowała cię ugryźć, ludzie tak się nie zachowują. Co gdyby ta kobieta, chciałaby dopaść twoje dziecko. Pozwoliłbyś byś jej na to zastanawiając się, co robić czy złapałbyś za kij i zrobił, co należy. - Alex kładzie rękę na jego ramieniu i dodaje.

- Robimy, co trzeba. Nie wiadomo czy tam gdzieś Carter i Rose jeszcze żyją, ale sprawdzimy to i mam nadzieję że mi w tym pomożesz, bo bez ciebie nie dam rady, a wybrałem ciebie do tej wyprawy, bo w ciebie wierzę.

- Widać że słowa poruszyły Matt' em, ale w tym samym czasie ktoś wchodzi do pokoju, więc Alex odwraca się by zobaczyć, kto wszedł.

- Młoda kobieta stoi przy drzwiach i gestem woła do siebie chłopaka. Ten poklepuje po ramieniu jeszcze Matt' a i idzie za dziewczyną, biorąc jeszcze zielone jabłko ze stołu i bierze dużego gryza. Przechodzi przez jakiś ciemny pokój, by z niego przejść do kolejnego jasnego pomieszczenia gdzie stał przy otwartym oknie Edd' ie wraz z Patrick' iem i Kyle' em.

- Co jest ?. - Pyta podchodząc do nich bliżej. Pierwszy raczy mu odpowiedzieć Kyle, który opiera się o ścianę z założonymi rękami.

- Rozmawialiśmy o tym jak stąd się wydostać i Edd' ie zauważył tam w uliczce furgonetkę. - Alex przygląda się i zauważa szarego, starego vana, który stoi zaparkowany w uliczce obok sklepu ze zdrową żywnością, a dookoła kręci się spora grupa zombie.

- Problem w tym że nie wiemy jak pozbyć się tych skubańców. - Dodaje jeszcze Edd' ie.

- Jakby można było odwrócić ich uwagę czymś na tyle, by ktoś zdążył odpalić wóz.

- Alex bierze kolejny gryz jabłka. - Dacie rade odpalić go jeśli udało by nam się tam dobiec. - Mówi przełykając kawałek owocu.

- Mężczyźni patrzą po sobie, gdyż żaden z nich nie spotkał się w życiu z odpalaniem samochodu bez kluczyków.

- Ja bym mogła. - Odzywa się Kate, a wszyscy dookoła patrzą na nią zdziwieni.

- Mój były był mechanikiem i pokazał mi kiedyś kilka sztuczek. Faceci dalej patrzą na nią ze zdziwieniem, a Kate dodaje. - Spokojnie żadnego auta nie ukradłam, luzzz.

- I tak nie wiemy jeszcze jak ich stamtąd wykurzyć. –Odzywa się Alex i w tym samym czasie wyrzuca przez okno niedojedzone jabłko.
Owoc przelatuje nad ulicą i roztrzaskuje się na ścianie budynku z naprzeciwka, przyciągając uwagę kilku przemieńców, którzy podchodzą zainteresowani hałasem bliżej ściany.

- Mam plan. - Dodaje krótko, nie odrywając oczu, od miejsca rozbicia jabłka.

        20 minut później.

- Dobra, jeszcze raz. Ja z Patrick' iem biegniemy do radiowozu, a w tym czasie Kate z Luke' iem idą do vana odpalają go i jadą po nas z powrotem. Reszta rzuca czym się da o inne budynki by odciągnąć tyle zombie i ile się da. Jakieś pytania ?.

- Nikt się nie odzywa, więc Alex spokojnie dodaje. - Wyruszamy za kilka minut, przygotujcie się i czekajcie na korytarzu.

Wszyscy rozchodzą się i w pokoju z otwartym oknem zostają tylko Alex i Matt.

- Ej, słuchaj. - Zaczyna Matt.

- Przemyślałem to, co powiedziałeś wcześniej i masz racje. Wiem już, co powinienem robić, więc uważam ż bardziej się przydam z wami na ulicy.

- Dobrze wiedzieć, ale chce mieć pewność że dadzą rade z odwróceniem uwagi, a żeby ją mieć, to chce żebyś tam był.- Odpowiada Alex podchodząc do plecaka i wyciągając z niego pełny magazynek, który wkłada do pistoletu. Zakłada plecak z wystającą rękojeścią kija bejsbolowego i dodaje przed wyjściem. -

Życz mi szczęścia. – Po czym wychodzi i daje znak John' owi, by zaczęli odciąganie pobliskich zombie.
Schodząc po schodach chłopak słyszy dźwięk rozbijanego szkła i żywych oddalających się kroków.

Wszyscy już stoją przy drzwiach, kiedy Alex podchodzi by sprawdzić jak wygląda sytuacja na zewnątrz. 
Większość przemieńców odsunęła się na tyle że droga wygląda na miarę bezpieczną.

- Alex spogląda po raz ostatni za siebie, zauważa u Patrick' a odkręconą butelkę alkoholu, ale nie pyta i otwiera drzwi.

Wszyscy wybiegają Kyle razem Kate nie czekając pobiegli w stronę samochodu powalając przy tym kilkoro zombie. Alex spogląda ponownie na Patrick' a, który pośpiesznie wpycha kawałek szmatki w otwór butelki, po czym podpala materiał i rzuca w największą grupę zombie.

Te płonąc zaczynają miotać się we wszystkie strony wpadając na innych i ich podpalając. Widok jest dość zabawny, ale mężczyźni zaczynają odwracają się i biegną do radiowozu. Alex stara się omijać przemieńców, aż w końcu jeden prawie, co na niego nie wpada, przez, co chłopak zmuszony jest do wyjęcia kija i przebicia się dalej siłą.

Nim ktokolwiek podchodzi do niego zbyt blisko, Alex wali go w głowę, co pozwala mu przejść dalej.
Najpierw uderza starszego mężczyznę, potem jakąś kobietę i jeszcze kilka innych zombie, aż udaje mu się przebić przez ulice i wbiec za towarzyszem do małej uliczki.

Chłopak dyszy ze zmęczenia i opiera się plecami o ścianę. Jego koszula jest cała brudna z krwi i ludzkiej tkanki. Chłopak zdejmuje ją zostając o samej białej koszulce i jeansach. Patrzy na Patrick' a, który też jest brudny z krwi, po czym dodaje z uśmiechem.

- Łatwizna, co nie ?.

- Irlandczyk odwzajemnia uśmiech nie dodając nic więcej.

- Mija chwila, zanim idą dalej, a po chwili marszu docierają do radiowozu.
Alex otwiera drzwi i od razu chwyta za krótkofalówkę.

- Halo słyszy mnie ktoś ?. - Pyta, ale w odpowiedzi słyszy tylko cichy szum radia.

- Ponawia pytanie i dalej cisza. Gdy już traci nadzieje z radia odzywa się znajomy głos.

- Alex, to ty ?.

- Carter, ty żyjesz. Gdzie jesteś przyjedziemy po was. - Odpowiada Alex, obserwując jak van z Kate i Luke' iem podjeżdża koło nich. Niestety za samochodem kroczy spora grupa zombie, więc wszyscy pośpieszają Baker' a.

- Głos w radiu syczy z bólu, po czym mówi. - Nie wiem gdzie jestem wbiegliśmy z Rose do jakiegoś sklepu z lekko uchyloną kratą. Naprzeciwko nas jest jakaś kwiaciarnia z czerwonymi baldachimami.

- Wiem gdzie to jest. - Odzywa się ktoś z tyłu.

- Zaraz po ciebie przyjedziemy, wytrzymaj. - Kończy Alex i odkłada krótkofalówkę.

- Wsiada z tyłu do vana kilka kroków przed nadciągającymi zombie. Zatrzaskuje drzwi i czuje jak samochód ostro rusza do tyłu. Chłopak pada na podłogę i słyszy jak, co chwila, coś roztrzaskuje się o tylne drzwi vana. Po chwili samochód bierze duży zakręt i wjeżdżają na ulice.

Podróż trwa zaledwie chwile. Zatrzymują się przy sklepie naprzeciwko kwiaciarni. Jesteście tego pewni chłopcy ?. - Pyta z przodu Kate patrząc na dużą hordę zombie, kroczącą na nich z każdej strony.

- Zajmie mi to chwile. - Odpowiada Alex otwierając drzwi i od razu atakuje najbliższego przemieńca. Stara kobieta nie ma szans z metalowym kijem bejsbolowym i szybko pada na ziemie. Za Alex' em do budynku wchodzą również Luke i Patrick.

Przechodzą pod lekko otwartą kratą i są w środku. Pomieszczenie to niewielki sklep elektroniczny. Kilka po przewracanych regałów i mnóstwo krwi na podłodze. Kilka kroków dalej od bohaterów leży zmasakrowane ciało funkcjonariuszki Rose. Na ciele widać wiele ran postrzałowych z tego jedna przechodząca przez tył głowy.

Strużka krwi na podłodze prowadzi Alex' a i pozostałych na zaplecze gdzie leży oparty o ścianę Carter.

Większość zatrzymuje zatrzymuje się przy drzwiach trzymając bronie w pogotowie, niedowierzając że mężczyzna jest jeszcze człowiekiem.
Jedynie Alex podchodzi bliżej, trzymając dłoń na rękojeści pistoletu.

- Carter, żyjesz ?. - Pyta Baker kucając przy ciele.

- Zależy jak na to patrzeć. - Odpowiada zbolałym głosem.

- Co się stało ?.

- Ugryźli Rose, durna nic mi nie powiedziała, i przemieniła się gdzież nad ranem. Wpakowałem w nią cały magazynek, ale i tak zdołała mnie drasnąć, przez, co sam zmienię się w takiego stwora.

- Pomożemy ci, coś się wymyśli. - Alex już chce podnieść policjanta, ale ten odpycha go.

- Wiemy jak to będzie, jedyne, co możesz zrobić to wpakować mi kulkę w łeb.

- Na pewno coś się da wymyśleć. Znajdziemy jakąś bazę wojskowe. Na pewno mają już jakiś lek.

- Nie bądź głupi. - Mężczyzna syczy z bólu, kiedy odpina krótkofalówkę od pasa i podaje ją Alex' owi mówiąc. - Weź to przyda ci się. Gdyby była jakaś baza to wychwyciłbym to na kanale awaryjnym. Nie ma nic, ten kto mógł już dawno stąd uciekł.

- Czyli, co teraz. - A z ulicy słychać kolejne nawoływanie.

- Alex nie mamy czasu !.

- Idź, ale zrób coś jeszcze dla mnie.... Zastrzel mnie.

- Luke, Patrick idzie już zaraz do was przyjdę.

- Mężczyźni wychodzą prawie od razu, zostawiając ich samych. Nawet nie zdążyli wejść do samochodu, a słychać wystrzał, który płoszy wszystkie ptaki z okolicy.

Baker wchodzi bez słowa do vana i ruszają w drogę powrotną.
Zatrzymują się na chwile po John' a, Matt' a i Edd' iego i ruszają z powrotem do domu.

Mijają kolejne trzy godziny i słońce pomału zachodzi nad Maron. Samochód parkuje przy klubie gdzie większość ludzi czekała na nich. Alex wychodzi jako ostatni z vana przeciągając się po wyprawie. Podchodzi do niego szeryf i już chciał zapytać o swoich ludzi, lecz Alex odpowiada mu jednoznacznym kiwaniem głowy.

- Mężczyzna wzdycha ciężko i spogląda na Kate i pozostałych.

- A, co z nimi i strefą bezpieczeństwa w mieście.

- Spotkaliśmy ich po drodze, są dobrzy, nie zrobią problemu. A ta strefa upadła, nie wiadomo kto przeżył. Mówią że za ten upadek odpowiada jakaś grupa, która ich zaatakowała i wpuściła do środka zombie. Słyszałeś jeszcze przed tym wszystkim o jakieś grupie, która mogła by coś takiego zrobić ?.

- Nic nie wiem o takiej grupie, ale poszukam na posterunku jakiś wzmianek o takich ludziach. Lepiej pogadaj teraz z Sarą, a ja zaprowadzę naszych gości do szkoły.

- Szeryf poklepuje Alex' a po ramieniu i odchodzi. Chłopak zauważa stojącą kawałek dalej Sare i podchodzi do niej.

- Hej, jak tam ?.

- Widziałeś go, czy on....- Kobieta nawet nie kończy zdania, kiedy to ogarnia ją płacz.

 Chłopak przytula ją do siebie i odpowiada najspokojniej jak tylko może.

- Przykro mi, nie spotkałem nigdzie twojego brata, ale dużo osób się uratowało, więc nie trać nadziei.

- Tak, tak masz racje, ja tylko... sama nie wiem, myślałam że się uda. - Kobieta ledwo powstrzymuje kolejne łzy, ale nie wytrzymuje i znów wybucha płaczem.

- Już dobrze,....już dobrze.

- Po pożegnaniu z Sarą, Alex bierze od Kate kluczyki od vana i wyjeżdża spod klubu.

Nie jedzie do szkołę, gdzie ostatnio wszyscy mieszkają, tylko zatrzymuje się pod swoim domem. Otwiera drzwi i wchodzi do środka.

Wszędzie jest ciemno i pełno kurzu. Przechodzi do swojego pokoju, rzuca plecak w kąt pod biurkiem, odpina pas i kładzie go na stole. Siada na ziemi pod drzwiami i jeszcze przez długi czas myśli nad tym, co się stało. Myśli nad ludźmi, którzy zmienili się w te okropne potwory. Myśli też czy mógł coś zrobić by Rose nie zginęła i najgorsze czy spełniając łaskę umierającego dopuścił się morderstwa. Alex długo siedzi nad tym, co przyprawia go o ból głowy, aż nie usypia na kilka niespokojnych godzin.

środa, 4 marca 2015

Rozdział .3.



        Rozdział 3.


Mijają cztery tygodnie od ostatnich wydarzeń. Wielu mieszkańców Maron zamieszkało już tuż obok klubu, który regularnie dostaje swoją część zapasów, ponieważ nadal nie powrócił żaden z ludzi szeryfa wysłanych do większego miasta. Spora część mieszkańców opuściła swoje domy, by na własną rękę przetrwać ten gorszy okres w dziejach Stanów Zjednoczonych.

Niestety i tak pozostało wielu, dla których po prostu nie było już miejsca w warsztatach, a również nie chcieli oni pozostawać sami, bo choć na ulicach nie kręcili się przemieńcy to i tak nie czuli się bezpiecznie w swoich domach.

Dla takich i dla tych, którym nie odpowiadały standardy klubowe, miasto stworzyło bezpieczną strefę w zabitej dechami szkole, którą chroniło kilku ochotników i oraz resztka ludzi szeryfa.

W tej strefie między innymi żyje Alex z resztą rodziny. W mieście już od jakiegoś czasu nie ma prądu, choć szkoła ma własne agregaty prądotwórcze to i tak oszczędzają ich użycie.

Sam budynek podzielono dla większej wygody na 3 strefy, mieszkalną, czyli wschodnie skrzydło szkoły. Kilkudziesięciu obywateli śpi i mieszka po kilka rodzin w klasach na łóżkach polowych. Używają tak jak i w drugim skrzydle dla większego bezpieczeństwa tylko górnego piętra.

W zachodnim skrzydle z kilku klas zrobiono szpital polowy, przenosząc wszystkich pacjentów oraz potrzebny sprzęt oraz z jednej klasy zrobiono skład żywności.

Zarażeni wirusem pacjenci są zamknięci i przypięci do łóżek w najdalszej części skrzydła w salach pilnie strzeżonych i do których ma dostęp tylko kilku lekarzy.

Zachodnie skrzydło ma również przejście do stołówki, która oprócz swego doczesnego zastosowania, służy również jako miejsce spotkań wielu mieszkańców.

Jest słoneczna pogoda, kiedy to Alex przechodzi wzdłuż ulicy. Ma na sobie białą koszulkę i stare jeansy. Na ręce od kilku dni nie ma już gipsu, tylko lekki bandaż.

Idąc przygląda się zamkniętym w pośpiechu sklepom, restauracją. Witryny, zakryte są przez wielkie metalowe rolety, a niektóre budynki dla większej pewności mają pozabijane deskami drzwi.

Skręca w stronę komisariatu, do którego w pilnej sprawie wezwał go wuj. Przed budynkiem spotyka Sare, która trzaska w gniewie drzwiami i niemalże minęła by Alex' a bez słowa, gdyby ten nie zapytał co się stało.

- Ten stary dziad nie chce mi powiedzieć co się dzieje z Kevin' em.

- A Kevin to twój...- Brat kończy za chłopaka Sara.

- Zastępca szeryfa. Nie poznałeś go ?.

- Chłopak zastanawia się z odpowiedzią. W końcu to przez nie go Alex miał przez jakiś czas gips na ręcę. - Powiedzmy że, miałem okazji z nim porozmawiać.

- Nieważne, ale to moja jedyna rodzina i naprawdę martwię się o niego, a nikt nie chce mi powiedzieć, co z nim się dzieje.

- Porozmawiam z wujem.

- Dobra. - Kobieta bez kolejnego słowa odchodzi, co dziwi chłopaka.

Nagle za pleców słyszy wołanie szeryfa i obraca się w jego stronę.

Nim jeszcze starzec zdąża coś powiedzieć chłopak odzywa się, podchodząc również w jego stronę.

- Spotkałem Sare, czemu nie powiesz jej, co się dzieje z jej bratem.

- Sęk w tym że nie wiem. Straciłem kontakt z ludźmi ponad tydzień temu i właśnie dla tego chciałem byś przyszedł. Potrzebuje kogoś by się tam rozejrzał. Proszę o dużo, ale potrzebuje ciebie tam, bo tylko tobie ufam że mnie nie zawiedziesz.

- Sam nie wie . - Chłopak odszedł na krok i wziął głęboki oddech. Decyzja jest naprawdę trudna, bo chłopak zdaje sobie sprawę z niebezpieczeństwa, ale naprawdę chce pomóc wujowi, a przede wszystkim Sarze.

- Zgoda, ale mam jeden warunek.

- Co tylko chcesz. - Odparł bez wahania starzec. 

- Sam wybiorę z kim pojadę.

- To nie będzie problem, wszyscy czekają obok klubu. Zabiorę cię tam.

              Piętnaście minut później.

- Plan jest taki. Pojedziecie dwoma wozami. Harold ty z ekipą skręcicie w 74, a Alex, ty ze swoimi ludźmi pojedziecie wprost do Nevady. Wojsko wraz z gwardią powinni być gdzieś niedaleko centrum.

- Kilkanaście osób stoi nad starannie rozrysowanymi planami na mapach, w małym pokoju w siedzibie klubu, w powietrzu czuć zapach papierosów. Alex siedzi obok Matt' a i wpatruje się z uwagą na mapę, przestając słuchać wuja tłumaczącego swój jakże dopracowany plan.

- Alex !. - Przywołuje go Will.

- Co ?.

- Wybrałeś już zespół ?. - Pyta szeryf, spoglądając na niego znad szkieł okularów.

- Tak, pojadę z Matt' em i tą dwójką policjantów, co wskazaliście.

- Niech jeszcze Edd' ie z tobą pojedzie. - Dodaje Will, nie odrywając wzroku, od jakiś notatek.

- Niech będzie.
 
- Dobra wszyscy słyszeli, wyruszacie za kwadrans, w bagażnikach macie wszystko, co może wam się przydać.- Stary mówi to, po czym wszyscy wychodzą z pokoju.

- Alex masz chwile ?. - Pyta, ciągnąc go równocześnie za rękę Will.

- Ta, co jest.

- Nie miałem okazji ci jeszcze podziękować za to, co zrobiłeś w tym domku.

- Mężczyzna podnosi z małego stolika pas , z kaburą i pistoletem w środku.

- Alex, zastanawia się chwile, bo wydawało mu się to trochę podejrzane, ale obiera prezent.

- Zanim cokolwiek odpowiedział, Will' a w pilnej sprawie zawołał inny członek klubu.

- Alex, wyszedł jako ostatni z pokoju zapinając jeszcze pas, pogoda wciąż była dobra, choć słońce zasłoniły chmury to i tak nie zapowiadało się na deszcz.

- Na placu, od razu zauważa Sare, która podchodzi do niego.

- Dziękuje że to robisz dla mnie i przepraszam za wcześniej. Byłam nieźle wkurzona i nie wytrzymałam na widok twojego wuja. Dlatego odeszłam bez słowa.

- Rozumiem, to nic takiego. - Kobieta przytula Alex' a i dodaje. - Uważaj na siebie.

- Szybko po tym odchodzi, bo i tak chłopaka woła do siebie Matt.

- Co, się dzieje Matt.- Pyta podchodząc do niego.

- Nic takiego, ale jak myślisz czy my tych ludzi, chodzi mi o tych chorych, to my ich zabijamy. Wiem że ten wirus najpierw ich uśmierca i w ogóle, ale to nadal ludzie.

- Sam nie wiem....- Chłopak naprawdę nie zna odpowiedzi na to pytanie. Wprawdzie w ostatnie dni kiedy to mieli jeszcze prąd, w telewizji mówiono o tym że ten wirus zabija, ale poczucie winy nie zanikło. Dobrze pamięta tego chłopaka ze szpitala. Często myślał kim był, co robił, czemu się znalazł w tym piekielnym szpitalu, akurat w tym dniu.
       Niecałe dwie godziny później.

Alex, jest w drodze do Nevady. Jadą radiowozem, który prowadzi jeden z ludzi szeryfa. Niejaki Cartner, taki przynajmniej ma identyfikator. Chłopak siedzi obok niego, więc dobrze może się mu przypatrzeć. Jest około trzydziestki, ma czarne krótkie włosy i jasno brązowy, tak jego partnerka mundur.

W samochodzie, panuje usypiająca cisza. Edd' ie siedzi po lewej stronie, więc kilka razy chłopak spojrzał na niego. Nie miał na sobie klubowej kamizelki, tylko dłuższy rękaw z nazwą jakiegoś zespołu.

- Nagle cisze przerywa głos w krótkofalówce.

- Słyszycie mnie ?.

- Co, się dzieje Harold ?. - Pyta Cartner, trzymając jedną ręką krótkofalówkę.

- Zaraz skręcamy, więc chce powiedzieć żebyście uważali na siebie.

- Dzięki i niech was też szczęście nie odpuszcza. Bez odbioru. - Kończy i odkłada krótkofalówkę. Alex widzi w lusterkach jak spora ciężarówka, która jechała za nimi od początku skręca i znika po chwili.

        Kolejne dwie godziny później.

Jest późny wieczór, kiedy mijają już obrzeża miasta. Wiele domów wygląda jakby były splądrowane. Nie raz widzą powybijane szyby, lub i powyrywane drzwi.

- Jezu. - Mówi do siebie Alex, na widok tego, co jest przed nimi.

- Z każdego zakamarka wyłazi, jakiś przemieniec. Wyglądają ohydnie i przerażająco. Niektóre są całe we krwi i kawałkach ludzkiej tkanki, a niektóre mają porozrywane ubrania, a skóra raz odkrywa żebra, lub i całe wnętrzności, które prawie wylewają im się z ciała. Wystające kości, lub i brak całych kości, zmusza pasażerów do odwrócenia wzroku.

Alex ledwo powstrzymuje wymioty. Teraz już na pewno wie że oni nie mogą być ludźmi, bo jaki sadysta zrobiłby by coś takiego.
Samochód przyśpiesza, a kierowca zmuszony jest do jazdy slalomem, ponieważ przemieńcy co, raz bardziej ochoczo wychodzą na drogę.

Po chwili już nie ma prawie nikogo dookoła, ale i tak mają inny problem. Droga którą mieli przejechać jest tak zablokowana wrakami, że ledwo przejeżdżają dalej w głąb jakieś uliczki ze ślepym zaułkiem.
Zmuszeni są wysiąść.

- Dobra, jak dobrze pójdzie dojdziemy jeszcze do gwardii przed zachodem.- Rzuca policjantka, której identyfikatora Alex nie może dojrzeć.

- Bierzemy po torbie i w drogę. - Cartner mówiąc to otworzył bagażnik i wyciągnął duży plecak po czym odszedł na parę kroków szukając na małej mapie miasta drogi.

Alex wyciąga, trochę mniejszy plecak. Znajduje jeszcze w bagażniku metalowy kij bejsbolowy i chowa go do połowy w plecaku, tak że wystaje spory kawałek rękojeści.

Edd' ie wraz z Matt' em oprócz plecaków wzięli małe siekierki, a Carter' owi i Rose, bo tak ma na imię kobieta, wystarczyły pałki policyjne.

- Po chwili wszyscy ruszyli. Pierwszy szedł Cartner za nim tuż Alex, Edd' ie, Matt i ostatnia policjantka.
Szli tuż przy ścianie, wysokiego wielopiętrowego budynku. Chłopak zauważył przy pasku Cartner' a krótkofalówkę przypiętą do paska. Nagle wszyscy się zatrzymali. Na ulicy w którą mieli teraz skręcić kręciła się spora horda zombiaków, blokując przejście od chodnika do chodnika.

- Niech to szlag !. - Mówi Alex.

- Spokojnie.- Uspokaja go kobieta.

- Jest jakieś obejście ?. - Pyta Edd odkładając małą siekierkę na ziemie by poprawić plecak.

- Właśnie że nie. Dobra przebiegniemy, zanim te się....- Nawet nie kończy, a Alex już mu przerywa.

- Zdurniałeś. Nie wiemy nawet, ile ich tam jest, a ty chcesz się tam pchać.

- A masz jakiś lepszy pomysł, zaraz będzie całkiem ciemno i wtedy będziemy dopiero mieli problem.

- Alex, nie mamy wyboru. - Dodaje Matt.

- Jak chcecie.- Zgadza się nie chętnie na pomysł.

- Biegniemy na trzy cały czas prosto, potem w lewo. Tylko pamiętajcie nie odchodzić od grupy.

- Po chwili cała grupka wybiegła wprost na chmarę przemieńców.

Początkowo szło po ich myśli, umarlaki nawet nie zdążały, się w porę ustawić w ich stronę, ale z czasem było coraz gęściej i musieli albo spychać, co niektóre z drogi, albo zmuszeni byli do wyciągnięcia broni.

Nim się Alex spostrzegł był już za zakrętem. Niestety reszta grupy utknęła z tym tłoku. Chłopak nie czekał dłużej. Wyciągnął pistolet i odstrzelił głowy trzem najbliższych zombie, by grupa mogła przejść.  Nie był najlepszym strzelcem i z użył prawie cały magazynek.

Gdy zobaczył że już wybiegają ruszył dalej wpychając w kaburę pistolet i wyciągając kij bejsbolowy.

Następne zombie, w postaci starszego faceta w garniturze, chłopak potraktował bardzo boleśnie. Wymierzył potężny cios w czaszkę potwora, w którym usłyszał tylko trzask kości, a potwór poleciał na ścianę, brudząc je swoją krwią.

Chłopak wbiegł do pierwszych otwartych drzwi jakiegoś budynku. Tuż za nim wbiegł Matt, a po chwili i Edd' ie.

Każdy z nich dyszał ze zmęczenia. Alex oparł się o kolana i ciężko oddychał. Czekali tak chwile, ale ani Carter' a ani Rose jak nie było tak nie ma.

- Alex chciał zajrzeć za nimi gdzie są, ale Matt pociągnął go do siebie i wskazał kilka osób gapiących się na nich z dalszego wnętrza klatki schodowej, w której byli.

Kim jesteście ?. – Padło pytanie po jednej ze stron.